14 czerwca 2007r. Dortmund, Niemcy.
Adriana
- Adriana! Natychmiast stój! – krzyczała za mną moja rozwścieczona matka. Nie słuchając jej próśb, a raczej rozkazów dalej szłam przed siebie.- Zostaw mnie w spokoju! Kiedy wreszcie zrozumiesz, że kocham Marco?! – zatrzymałam się przed drzwiami mojej sypialni.
- Kochasz?! – prychnęła. - Może to tylko jednostronne uczucie, a ten absztyfikant tylko cię wykorzystuje, hmm? – zadrwiła. We mnie zaczęło się aż gotować z jeszcze większej złości.
- Kocham Marco, a on mnie i jestem tego w stu procentach pewna. Mam osiemnaście lat mamo, więc pozwól, że sama będę decydować, z kim chce się spotykać. Nie będziesz mi z tatą wybierać chłopaka, czy nawet przyjaciół – powiedziałam, dobitnie akcentując ostatnie zdanie. Chwyciłam za klamkę, aby otworzyć drzwi, ale moja rodzicielka mi to uniemożliwiła.
- Jeszcze nie skończyłam – syknęła twardo. - Ten chłopak nie jest dla ciebie odpowiedni. To syn Reusów na Boga! Wiesz jaki wstyd nam przynosisz zadając się z nim? To trwa zdecydowanie za długo moja droga. Masz z nim zerwać – rozkazała, a ja miałam ochotę wymierzyć jej porządny policzek. Jednak się opanowałam, bo to w końcu moja matka, do której mam jeszcze resztki szacunku.
- Nie zrobię tego. Nie dzisiaj, nie jutro, nigdy, przenigdy! – krzyknęłam zdeterminowana.
- Możecie być odrobinkę ciszej? Ja tu próbuję się uczyć – ze swojego pokoju wyjrzała moja młodsza siostra, która nie była zachwycona kolejną kłótnią w domu.
- Sara, nie wtrącaj się w sprawy dorosłych. Próbuję tylko przekonać Anę do swoich racji, że ten cały Reus, z którym się spotyka, to nie partia dla niej – zwróciła się w stronę swojej młodszej córki.
- Mamo, daj im już spokój, dobra? Marco to dobry chłopak i jest odpowiedni dla Any. Lubię go. Dzięki niemu ten debil Adam przestał mi wreszcie dokuczać – brunetka oparła się o framugę drzwi z założonymi rękami na piersi.
- Następną przekabacił na swoją stronę, no pięknie – wymamrotała pod nosem rodzicielka. - Sara do siebie, ale już! A ty będziesz miała mnóstwo czasu, aby przemyśleć tę rozmowę – wepchnęła mnie do mojego pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Próbowałam szarpać za klamkę i walić w nie z całej siły, lecz na nic się to zdało.
- Nienawidzę cię – krzyknęłam tak głośno, aby mieć pewność, że to usłyszy.
15 czerwca 2007r. Dortmund, Niemcy.
Właśnie pakowałam moją walizkę. Wrzucałam do niej rzeczy na oślep, nawet ich uprzednio nie składając. Mam tego wszystkiego dość. Dziś w nocy ucieknę z Marco jak najdalej i nie będę musiała słuchać kazań rodziców ani oglądać ich twarzy. Jestem dorosła, a co za tym idzie, mogę wyprowadzić się z domu. Tylko szkoda, że muszę zostawić tutaj Sarę.Na zegarze wybiła pierwsza trzydzieści trzy. Uchyliłam firankę i zobaczyłam mojego chłopaka, który przeskoczył przez ogrodzenie, aby dostać się na naszą posesję. Zabrałam mój bagaż, wyszłam na balkon i przerzuciłam go przez barierkę.
- Kochanie, skacz, złapię cię – powiedział szeptem blondyn z małym uśmiechem na twarzy.
Często tak robiliśmy, odkąd moi rodzice się o nas dowiedzieli i zabronili nam spotkań. Ostrożnie przełożyłam najpierw jedną nogę, a później drugą przez barierkę. Przymknęłam oczy i skoczyłam, lądując prosto w bezpiecznych ramionach mojego ukochanego. Przelotnie musnęłam jego usta, gdy postawił mnie na ziemi. Chwycił moją walizkę i pomógł przejść przez płot, który nie należał do najniższych. Szybko udaliśmy się do samochodu, który zostawił za rogiem, abyśmy mogli uciec niezauważeni.
- Teraz już nikt nas nie rozdzieli – splótł nasze dłonie, nie odrywając wzroku od jezdni.
- Wreszcie będziemy mieli spokój. A tak na marginesie, muszę ci coś później powiedzieć – zagryzłam wargę i spojrzałam na niego kątem oka.
- Dlaczego nie teraz? Już chcę wiedzieć – zrobił minę zbitego psiaka. Niestety, ale to na mnie nie działa kolego.
- Cierpliwości skarbie, wszystko w swoim czasie – zaśmiałam się szyderczo.
- Kiedy ja jestem z tych niecierpliwych i doskonale o tym wiesz. Ana, nie drocz się ze mną – jęknął zrezygnowany. Uwielbiałam doprowadzać go takiego stanu.
- Poczekaj, aż będziemy na miejscu, tam się wszystkiego dowiesz.
- Jesteś niesprawiedliwa – odwrócił głowę w moją stronę. Na jego ustach błąkał się słaby uśmiech. Nigdy nie umiał udawać, że jest na mnie zły, ponieważ był marnym aktorem.
- Wiesz, że cię ko... Marco uważaj! – krzyknęłam przerażona, widząc, jak rozpędzona ciężarówka jedzie wprost na nas.
Nic już nie dało się zrobić. Uderzenie było tak silne, że zmiotło nas z jezdni. Poczułam, jak unoszę się i wylatuję przez przednią szybę auta. Odłamki szkła powbijały mi się w skórę. Leciałam przez kilka metrów i obiłam się o jakieś drzewo. Wylądowałam na ziemi, czując, jak potworny ból rozlewa się po moim ciele. Oddychało mi się coraz ciężej, a powieki zaczęły mi się same zamykać, mimo iż próbowałam z tym walczyć.
- Marco, kocham cię – wyszeptałam resztkami sił, ze świadomością, że on tego nie usłyszy. Obraz całkowicie mi się zamazał. Później nastąpiła ciemność i kompletnie nic nie czułam.
17 czerwca 2007r. Gelsenkirchen, Niemcy.
Marco
Obudziło mnie wkurzające pikanie, które powodowało, że moja głowa jeszcze bardziej pękała z bólu, który aż rozdzierał mnie od środka. Uchyliłem jedną powiekę, a następnie drugą. Od razu tego pożałowałem, bo światło, które wpadało do pomieszczenia, raziło mnie w oczy. Kiedy się już do tego przyzwyczaiłem, zorientowałem się, że do mojego ciała są podłączone jakieś kabelki, a na lewej ręce miałem założony gips. Jestem w szpitalu. Przy moim łóżku na krześle spała moja mama, a obok niej tata. Na kanapie w rogu sali spostrzegłem też Mario, mojego najlepszego przyjaciela od piaskownicy.- Jezu, synku obudziłeś się – doskoczyła do mnie mama, która zdążyła się przebudzić.
- Mamo, co się stało? – powiedziałem zachrypniętym głosem, ponieważ było mi strasznie sucho w gardle. Rodzicielka jak na zawołanie nalała do białego, plastikowego kubeczka wody i dała mi się napić.
- Ty i Ana mieliście wypadek samochodowy – odparła na jednym wdechu. Teraz już pamiętam te oślepiające światła ciężarówki i krzyk mojej dziewczyny.
- Jak ona się czuje? – spytałem z nadzieją, że mojej dziewczynie nie stało się nic poważnego.
- Marco... – zaczęła. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka, kiedy zobaczyłem nieciekawą minę kobiety.
- Po prostu to powiedz – ścisnęła moją rękę i wzięła głęboki oddech.
- Ona... Adriana nie żyje. Zmarła na miejscu – wychlipała przez łzy, które zaczęły ciurkiem płynąć po jej policzkach.
- Nie, to nieprawda. Kłamiesz! – podniosłem głos, budząc przy tym tatę oraz Mario.
- Chciałabym, ale to prawda synu. Jej już nie dało się pomóc.
- Moja Ana żyje! – krzyknąłem i zacząłem wyrywać wszystkie kabelki, jakie miałem podpięte.
- Synu, uspokój się – ojciec próbował mnie powstrzymać. - Mario, biegnij po lekarza!
Po paru minutach do sali wbiegł lekarz oraz kilka pielęgniarek, które wstrzyknęły mi coś na sen. Więcej nic nie pamiętam, bo odpłynąłem.
25 czerwca 2007r. Dortmund, Niemcy.
- Pieprzony morderca! To ty powinieneś zginąć, a nie nasza Adriana! – matka Any w furii rzuciła się na mnie. Okładała moją klatkę piersiową pięściami, myśląc, że sprawi mi to jakikolwiek ból. - Masz zero wstydu, żeby się tu pokazywać!- Mamo, błagam, zostaw go. To nie była wina Marco! – zapłakana Sara próbowała ją ode mnie odciągnąć.
- Nie chcę już nigdy w życiu oglądać twojej parszywej mordy Reus! – krzyczała na cały cmentarz, na szczęście nikogo z żałobników już nie było w pobliżu, ponieważ uroczystość się skończyła.
- Barbara odpuść, nie warto – podbiegł do nas ojciec Any i zabrał małżonkę, która za wszelką cenę wyrywała się z jego uścisku. - Kiedyś spotka go stosowna kara – pan Müller posłał mi pogardliwe spojrzenie i zaciągnął żonę do samochodu.
- Marco, ja wiem, że jesteś niewinny i to był zwykły wypadek. Nie zabiłbyś mojej siostry celowo, tak jak twierdzą moi rodzice – przeniosłem swój wzrok na Sarę, która nerwowo mięła w dłoniach rąbek czarnej sukienki. Czternastolatka tak bardzo przypomina moją dziewczynę.
- Jako jedna z nielicznych tak uważasz – zamknąłem dziewczynę w ciasnym uścisku.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy – zaszlochała, zaciskając ręce na mojej białej koszuli. Uniosłem brwi zupełnie zbity z tropu.
- Co masz na myśli?
- Rodzice zabierają mnie do Nowego Jorku. Teraz tam będziemy mieszkać – brunetka odsunęła się ode mnie i wytarła łzy. - Będę za tobą tęsknić, braciszku.
- Ja za tobą też, siostrzyczko – ponownie ją przytuliłem.
Zawsze traktowałem ją jak młodszą siostrę, której nigdy nie miałem, ponieważ jestem jedynakiem.
- Sara, odsuń się od niego. Jeszcze zrobi ci krzywdę – rozpoznałem głos znienawidzonego przeze mnie kuzyna Leonardo. Stał z rękoma w kieszeni. - Rodzice cię wołają.
- Bardziej spodziewałabym się tego po tobie – odgryzła się nastolatka. - Żegnaj Marco – pomachała mi i zniknęła za bramą cmentarza.
- Jak się czujesz z myślą, że zabiłeś człowieka, kuzynku? – zakpił Leo. Zacisnąłem szczękę, aby powstrzymać się przed rzuceniem się na tego chama.
- To był tylko wypadek – wysyczałem przez zęby, dając nacisk na ostatnie słowo.
- No jasne – zaśmiał się gardłowo i zostawił mnie samego na środku alejki.
Spojrzałem jeszcze raz na grób, na którym leżała sterta kwiatów o raz zniczy.
Już nigdy nie zobaczę mojej ukochanej Any.
Żegnaj na zawsze, kochanie.